Rano wynająłem auto (Clio z autoklimą) i po śniadaniu najpierw pojechałem obejrzeć piękną i ogromną plażę Esmeralda
a potem drogą FV605 na zachodnie wybrzeże. Główne drogi na zachodnim wybrzeżu biegną zboczami przepaścistych gór, niektóre są dość wąskie (autobusy nimi nie jeżdżą) i kręte, ale w świetnym stanie. W miejscach szczególnie eksponowanych są barierki. Warto tam pojechać, są również piękne miejsca widokowe, gdzie można się zatrzymać i zrobić zdjęcia.
Typowy widok z okna auta:
Dojechałem do Ajuy (czyt. ahuj), małej wioski na zachodnim wybrzeżu. Zatoczka w Ajuy
trochę przypomina większą Matalę na Krecie. Piasek na plaży jest tu niemal czarny i dość gruby, pochodzenia wulkanicznego. Ponieważ jest to strona nawietrzna wyspy, więc wieje tu jeszcze silniej niż gdzie indziej i Atlantyk na ogół jest dość wzburzony. W opisach czytałem, że prądy morskie na tym wybrzeżu bywają dość silne i niebezpieczne.
Stamtąd pojechałem do wioseczki Pajara. Dość senna miejscowość. Stary kościółek, stare obrazy i figury.
Nieopodal kościółka jest "reprezentacyjny" placyk ze starodawną pompą drewnianą w środku, którą napędza drepcący wokół smutny osiołek. Taka droga bez końca.
Pojechałem dalej górską drogą
do pięknej wioski Betancuria, która była dawniej (od XV do XIX wieku) stolicą wyspy. Przy zadbanym i czyściutkim placu jest stary, XVII-wieczny kościół 'Santa Maria'
kilka zasobnych sklepów z pamiątkami i kilka restauracji. Pora była obiednia, więc poszedłem do jednej z nich, "Casa Princess Arminda", o ewidentnie starych tradycjach, na obiad
Bardzo sympatyczny klimat bardzo starej oberży.
Pomny smakowitych wrażeń związanych z zupą cebulową i mym sukcesem kulinarnym, opisywanym wcześniej (dziękuję kuzynko!), zamówiłem i tutaj ten specjał. Czekałem długo, ale cierpliwość została nagrodzona: po prostu pycha!
Zjadłem jeszcze coś z kuraka, wypiłem kawę i pojechałem dalej. Przyjemnie się jedzie po tych nagich, brunatno-brązowych górach. Oto widok na Betancurię z górskiej drogi:
Jadąc dalej spotyka się punkt widokowy, a na nim okazałe posągi dwóch nagich menów:
Na pewno związana jest z nimi jakaś legenda.
Dalej pojechałem na północ do miasta Corralejo i nadmorską drogą FV1 na południe, drugą, wschodnią stroną wyspy . Tam rozciąga się park narodowy Corralejo z ogromnymi wydmami i pięknymi plażami. Panują tam specyficzne warunki wiatrowe, powodujące że po morzu pływają liczni amatorzy kitesurfingu (deska z latawcem). Wygląda to niesłychanie malowniczo, gdy rój tych latawców śmiga nad oceanem. Zaparkowałem auto przy szosie i poszedłem przez wydmę na plażę przy brzegu morza. Coś pięknego.
Jak się wyjdzie na plażę, to po lewej stronie widać pobliską wyspę Lobos
a po prawej stronie na morzu szaleją surferzy z latawcami
Żadnych krzyków, wołań, muzyki. Tylko szum fal i tańce surferów na falach. Radość i spokój. Piękna tych scen nie potrafię opisać. Dość, że siedziałem tam ponad godzinę i syciłem się tymi widokami. Siedziałbym dłużej, ale już wieczór się zbliżał i trzeba było wracać. Syt wrażeń wróciłem do hotelu doskonałą szosą FV2.
To była piękna wycieczka.
A następnego dnia zoczyłem na ulicy takie ptaszysko:
Ciekawy okaz!