Józef K Józef K
829
BLOG

Rowy 2010

Józef K Józef K Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 21

Pojechałem na tydzień do Rowów. W aucie przypomniałem sobie o dwupłytowym albumie - składance piosenek reggae, których do tej pory nie słuchałem. Niemal wszystkie okazały się tandetne i nie do słuchania, z wyjątkiem tych śpiewanych przez Boba Marleya. Na przykład Soul Rebel, z prawdziwym "swingiem" reggae, doskonale zaaranżowana, świetnie wmiksowane chórki i baryton. Słuchałem jej w trybie 'Repeat' długo... uch, jak się dobrze jechało!

W Słupsku koniecznie warto odwiedzić "Karczmę Pod Kluką" przy wyjeździe w stronę Łeby i Smołdzina (Rowów). W tym to uroczym lokalu rekomenduję spożyć zacną 'zupę orzechową z tyftelami' oraz znakomitą 'polędwicę w sosie borowikowym': dwa płaty wybornie usmażonej polędwicy z obfitością pysznego sosu ze świeżych (pływających w sosie) borowików plus misternie małe kluseczki. I półmisek świetnych surówek. Potęga!!!
 


W tym roku w Rowach mieszkałem w pensjonacie IBIZA  tuż przy plaży. Wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów z leżakiem, coś pięknego. W pokoju cały czas słychać sympatyczny szumek bałtyckich fal, morze widać z okna i obszernego tarasu z fotelami i stolikami. Jest bezprzewodowy dostęp do Internetu. Rządzi przeurocza pani Olga, ceny negocjowalne.
 


Z Rowami wiąże mnie niejedno wspomnienie z dawnych lat. Gdy byłem tu pierwszy raz, byłem młodym chłopakiem, bezpośrednio po studiach, durnym pod wieloma względami. Nocnym pociągiem przyjechalem do Ustki i, niewyspany, z ciężkim plecarem i przytroczonym doń ciężkim kocem (!), przeszedłem słonecznym i upalnym dniem plażą z Ustki do Rowów. Kawałek drogi... W Rowach zacząłem się rozglądać, gdzie by się tu przespać. Wtedy Rowy to było tylko kilka starych poniemieckich domków i parę zagród nad jeziorem Gardno. A ja, zielony turystycznie i pomny jakichś harcerskich obyczajów, postanowiłem przespać się na tzw. "łonie natury". Minąłem kanał i wszedłem na wydmę zarosłą krzakami wikliny... znalazłem jakąś możliwie rozłożystą, opatuliłem się kocem, wtryniłem się w te gałęzie i zasnąłem... Aliści w nocy obudziło mnie kapanie dżdżu na głowę. Wiało silnie z północnego zachodu, chmury leciały w wielkim pędzie, tak że były to sensacje szczęśliwie tylko przelotne.

Gdzieś tutaj był ten gościnny krzak wikliny:
 


Wczesnym rankiem, obolały od gałęzianego łoża i przeklętego plecara, przegotowałem wodę z kanału na kocherze spirytusowym. Do dużej blaszanki wsypałem mleka w proszku, cukru i Ovovitiny  (rewelacyjnego energetycznie i cudownego smakowo proszku-koncentratu z kurzych żółtek, wtedy produkowanego przez fabrykę Vita w Opolu - niech się szwajcarska Ovomaltina schowa!), zalałem gorącą wodą. Chleb, masło i "skarpetki", czyli wyśmienity w tamtych czasach, dojrzały, tłusty, kruchy i pachnący ser "Tylżycki" (mmm, potęga!). To mnie postawiło trochę na nogi. Spakowałem się, narzuciłem na się znowu ten plecar z tym kocem i wyszedłem na plażę, mając zamiar dojść do Łeby.

Wiało niemal sztormowo z Nord-Westu, szczęśliwie mi w plecy. Byłem jednak tak zmordowany poprzednim dniem i dwiema mało co spanymi nocami, że zacząłem się zastanawiać, czy nie spasować. Niby turystyczna frajda, trochę "niedźwiedzie mięso", ale... i wtedy zacząłem znajdować na plaży dość licznie wyrzucane przez fale butelki po różnych trunkach, ktore niezawodnie pochodziły od dzielnych duńskich rybaków. Butelki były zakręcane, a na dnie było zawsze jeszcze coś do wypicia... i tak jak przeszedlem kilometr, potem drugi... odzyskałem dobry humor i krzepę. Poszedłem dalej, a następną noc spędziłem już jak należy, na sianie u gospodarzy w Smołdzińskim Lesie.

Później odwiedzałem Smołdziński Las  wielokrotnie, już nie sam. Miejscowe pola, lasy i plaże są urzekające. Oto widoki z tego roku (można sobie taki obejrzeć na pełnym ekranie lub ustawić jako tapetę - kliknij prawym klawiszem myszy, wybierz opcję):
 


 

 


 

Jadąc do Czołpina trzeba przejechać przez Smołdzino, dużą i sympatyczną wioskę, u podnóża góry Rowokół. Warto odwiedzić sympatyczny "Bar pod Złotą Rybką", gdzie jadałem różne pyszne zupy rybne, a "na wynos" zamawiałem sobie pięknie wysmażone (bez panierki!) filety z soli. Urocza gospodyni. Tuż za tym barkiem jest sklep spożywczy, a w nim okazały się być fenomenalne ogórki małosolne: grube, tłuste, soczyste, pachnące, a jakie smaaaczne... Wybierałem jakieś malownicze miejsce widokowe na parking na smołdzińskich polach, rozkładałem turystyczny fotel, w jedną dłoń brałem chrupiącą solę, a w drugą chrupiący i tryskający sokiem ogórek... aaa!
 


Jadąc drogą ze Smołdzińskiego Lasu do latarni Czołpino (stamtąd prowadzi malowniczy szlak przez wydmy) można minąć skręt w prawo do latarni, pojechać dalej prosto i dojechać do dużego parkingu na terenie dawnej bazy rakietowej. Stąd do morza idzie się ok. 15 minut. Natomiast wewnątrz parkingu, idąc dróżką na zachód można dojść do wzgórza z platformą widokową, skąd jest ciekawy widok na okolicę. Po drodze mija się wolierę, czyli dużą klatkę,w której jest więziony samotny orzeł. Napis głosi, że nie potrafi on latać. Widok jest smutny.
 


Przeczytałem biografię Hanki Ordonówny  autorstwa Tadeusza Wittlina. Choć proza raczej kiepska, ale czytało się dobrze. Ordonka była nie tylko świetną piosenkarką, ale również wielkiej klasy kobietą. Miłość była sensem jej życia, oddawała się jej uczciwie i bez reszty. Kochała życie, była dobrym człowiekiem. Kupiłem dwa jej albumy płytowe, jednego ostatnio słucham w aucie. Człowiek odlatuje w inny świat, pełen pięknej miłości w starym stylu. Jestem oczarowany śpiewem Ordonki. Oto Jesienna piosenka

No i na nic nie miałem czasu... a to gdzieś iść, a to jechać, a to leniuchować, a to jeść, a to spać... Stosiki książek i płyt praktycznie nie ruszane. Ale nie żałuję!
 

Józef K
O mnie Józef K

Józef K.: wszechstronne zainteresowania, zdecydowane poglądy, liberał Kontakt Witryna internetowa

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości